internet, reklama

Jak działają udane akcje viralowe?

Niektórych może nawet zaskakiwać w obecnych czasach, że termin „marketingu viralowego” (jak często leniwie „tłumaczy” się bardziej zgrabny termin angielski na marketing „wirusowy”) pochodzi sprzed czasów popularyzacji internetu, ale na pewno takie akcje mają wyjątkowe znaczenie w czasach adblocka oraz bardzo łatwego kopiowania treści. Ludzie zarówno mają więcej narzędzi, by unikać niechcianych reklam, jak i do tego, by dzielić się dziełami, które im się spodobają – obecnie zwłaszcza w formie obrazków i filmów, choć niekoniecznie pozbawionych stojącej za nimi historii możliwej do spisania w bardziej tekstowej postaci. Na polskim rynku dobrym przypomnieniem o możliwej skuteczności takiej strategii była właśnie historia Amerykanki, która podobno poszukiwała „Wojtka”. Wideo miało ponad 2 miliony wyświetleń, zebrało uwagę wśród internautów. Co może dziwić w czasach dość powszechnej reklamy to fakt, że niektórzy z tych widzów poczuli się wręcz oszukani, gdy okazało się, że to nie „prawdziwa historia”, a promocja pewnej sieci odzieżowej. Sieć ta na pewno zyskała wiele uwagi, choć nie tylko pozytywnej. Co by nie mówić o samej treści, reklama może być przykładem zdobycia zasięgu, o którym może pomarzyć większość spośród niezliczonych materiałów promocyjnych trafiających na nasz rynek.

"Viral" stało się jednym z najpopularniejszych słów leksykonu mediów i marketingu. Źródło: Pixabay.com.
„Viral” stało się jednym z najpopularniejszych słów leksykonu mediów i marketingu. Źródło: Pixabay.com.

Przekonanie o skuteczności „viralu”, czyli reklamy opartej o budzenie zainteresowania klientów do własnych poszukiwań, stało u podstaw niektórych spośród najpopularniejszych marek. Sony wykorzystało to podczas promocji swojej konsoli PlayStation, podbijając szybko rynek zdominowany przez firmy zajmujące się branżą gier od wielu lat. Jako kampanię „viralową” czasami określa się to, co zrobił Hotmail, jedna z najważniejszych instytucji internetu lat 90. – zamiast wydawać pieniądze na promocję, po prostu dodając sygnaturę „załóż własny adres na www.hotmail.com” do każdego e-maila, co miało pomóc szybko pomnożyć liczbę użytkowników o kilkadziesiąt razy. Tym, co pierwsze przychodzi na myśl, gdy słyszymy o marketingowym wirusie, jest jednak na pewno film „Blair Witch Project”, który do dziś pozostaje w pewnym sensie rekordzistą kinowego zarobku – z dochodami na poziomie 250 mln dolarów, niespotykanymi dla filmu, którego budżet nie wynosił nawet jednego miliona. Film uważany jest za pierwszy, który promował się głównie w internecie – co w latach 90. zapewniało też pewną wiarygodność. Reklama opierała się na używaniu paradokumentalnych metod, jak dokumenty czy wywiady „wyglądające autentycznie”, budząc wrażenie, że film jest faktycznym nagraniem znalezionym przez dystrybutora, a nie wyreżyserowaną fikcją. Wydaje się, że ten właśnie aspekt – wzięcie przez klienta historii „na serio” – jest kluczem do przyciągnięcia rekordowo dużej uwagi. Ale nie zawsze jest możliwy. Czasami najlepsze, co można zrobić, to np. „tylko” zrobienie „jawnej” reklamy na tyle fajnej, że odbiorcy i tak będą się nią dzielić, niezależnie od promocji marki – najsłynniejszym przykładem jest chyba nadal seria zabawnych reklam Old Spice.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *